Tej
nocy nie mogłam za bardzo spać, bo spałam tylko 5 godzin. Wstałam o godzinie siódmej,
wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Po 15 minutach zeszłam na
dół. Nikogo jeszcze nie było, bo wszyscy jeszcze spali. Poszłam do kuchni,
zrobiłam sobie kanapki i zasiadłam do konsumpcji. Gdy zjadłam była już 7:30 i
zaczęłam się nudzić. Poszłam do salonu i zaczęłam oglądać zdjęcia wiszące na
ścianach. Po 3 minutach znudziło mi się oglądanie zdjęć i wzięłam jedną z gitar
Toma i zaczęłam coś brzdąkać. Podłączyłam słuchawki do telefonu i puściłam
piosenkę. Próbowałam zacząć to grać i nagle jakbym straciła czucie
swoich palców, zaczęłam grać jak w piosence. To było dziwne, bo nigdy w rękach
nie miałam gitary. Nagle ujrzałam Toma, Susi, Nicole i Oliviera, którzy byli
zdziwieni.
- Coś się stało? – spytałam się nie wiedząc o co chodzi.
- Czy ty się kiedyś uczyłaś grać na gitarze? – odpowiedział
pytaniem na pytanie Tom.
- Nigdy gitary w rękach nie trzymałam.
- Niemożliwe! Nie mogłabyś tak po prostu grać, ale w sumie to
nie ważne. Razem założymy zespół i pokonamy tatę. Co ty na to? – spytała się i
usiadła obok mnie Nicole.
- Ja się nie na daję do żadnego zespołu. Nie ma o czym gadać.
- Idź się spakuj, bo za pół godziny wyruszymy w drogę.
- Okej.
Poszłam się pakować. Na ramię zarzuciłam torbę. Zostawiłam
mały otwór, żeby włożyć tam tymczasowo Kulkę i zeszłam na dół. Gdy Tom mnie
zauważył, wziął kluczyki ze stołu, moją torbę i poszedł do samochodu. Gdy
miałam zrobić to samo co on, zatrzymała mnie Susi. Dała mi ciepły koc dla psa i
trochę psiej karmy. Podziękowałam jej za to, owinęłam psa kocem i ruszyłam w
stronę samochodu. Wsiadłam do samochodu a psa wzięłam na kolana. Tom włączył
radio. Akurat w radiu leciała piosenka „Nickelback
– Lullaby”. Zrobiło mi się smutno, bo doskonale znałam teledysk tej
piosenki. Aż mi spłynęła łza, bo teledysk mówi tak jakby o mojej historii.
Tylko, że ja zostałam adoptowana. Po godzinie jazdy zajechaliśmy na jakiś
cmentarz. Gdy spytałam się Toma, po co tu przyjechaliśmy, on powiedział, że
zobaczę. Po 5 minutach chodzenia zatrzymaliśmy się przy jakimś grobie. Na nagrobku
widniał napis:
Agathe Krause
Urodzona 1 marca 1978 roku.
Zmarła dnia 25 marca 1994 roku
podczas porodu swej córki.
To był grób mojej matki. Widać było, że ktoś dba o ten grób,
czyli moi dziadkowie powinni mieszkać niedaleko stąd. Zapaliliśmy z Tomem znicz
i staliśmy w ciszy. Ta cisza mnie przygniatała. Spłynęła mi pierwsza łza, za
nią następne, aż w końcu się rozpłakałam. Tom dobrze wiedział, że to dla mnie
dużo wrażeń jak na pierwszy raz i zaprowadził do samochodu. Tam dał mi
chusteczkę, którą wytarłam sobie oczy. Jechaliśmy w ciszy przez jakąś godzinę.
Stwierdziłam, że dłużej nie mogę tak milczeć i postanowiłam przerwać tą ciszę.
- Jak to właściwie ze mną było? – spytałam się Toma.
- Już długo przed porodem było wiadomo, że albo ty, albo ona
przeżyjecie.
- Czy ja dobrze rozumiem? Ona oddała mi swoje życie?
- Tak. Lekarz powiedział, że jeżeli ona chce przeżyć to musi
usunąć tą ciąże, ale się nie zgodziła i postanowiła cię urodzić.
- Ale jak to było z tym porodem? W skutek czego zmarła?
- Dokładnie ne wiem. Gdy się urodziłaś, to lekarz pokazał cię
jej, a wtedy jej serce przestało bić. Dalej już nic nie wiem, bo jej rodzice mi
nic nie chcieli powiedzieć.
- Ale dlaczego twoi rodzice lub jej nie mogli mnie adoptować?
- Razem stwierdzili, że oddadzą cię do adopcji.
- Czemu?
- Chcieli żebyś miała normalne życie.
- Normalne życie? W tym w czym ja żyję to kompletne bagno.
Mam chorą nogę, przez którą nie mogę grać w tenisa i rywalkę, która chce mi
zniszczyć życie.
- I co z tego? Masz wspaniałych rodziców, chłopaka i
przyjaciół.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Twoi rodzice odzywają się raz
na rok, a prawdziwych przyjaciół masz na planie, bo reszta „przyjaźni się” z
tobą dla sławy.
- Skąd wiesz o moich rodzicach?
- Nicole mi powiedziała. – mówiąc to spojrzałam się przez
szybę. Mijaliśmy właśnie jakieś szczęśliwe rodziny.
- Nawet jeżeli moi rodzice się do mnie nie odzywają, to i tak
nie zmienia faktu, że mam kochaną żonę i trójkę wspaniałych dzieci.
Nic mu nie odpowiedziałam tylko się uśmiechnęłam.
Dojechaliśmy do jakiejś stacji benzynowej. Poprosiłam Toma, żeby mi kupił
jakieś ciastka. Spojrzałam się na psa, ale z nim pogadać się nie dało, bo spał.
Gdy Tom wrócił ruszyliśmy w dalszą drogę. Zjadłam pół paczki ciastek i nagle
zachciało mi się spać. Resztę drogi przespałam. Obudziłam się około 16, gdy już
dotarliśmy do Zakopanego. Tom zaparkował przed domem, wziął moją torbę z
bagażnika i zaniósł do domu. Gdy tylko weszliśmy do domu i postawiłam psa na
podłodze, to przybiegli moi rodzice i zaczęli mnie przytulać, jakby mnie z rok
nie widzieli. Usiedliśmy w salonie i piliśmy kawę. Opowiadałam im jak spędziłam
weekend u Toma i o tym, że byłam na grobie swojej biologicznej matki.
- A Majka gdzie? – spytałam się.
- Pojechała razem z Kubą, Maćkiem i Łucją do Wisły na te
zawody. – powiedziała moja mama.
- Nikt mi nie powiedział. – i zaczęłam udawać, że płaczę.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a mama zaproponowała, żeby Tom
przenocował dziś u nas. Później mama poszła do kuchni i przyniosła kanapki. Jak
ona mnie doskonale znała. Zawsze wiedziała kiedy jestem głodna i na co mam
ochotę. Nawet nie musiałam jej mówić.
- Skąd wiedziałaś, że będę miała ochotę na kanapki z nutellą?
- Przeczuwałam. Pewnie jesteście głodni po podróży. –
odpowiedziała moja mama.
- Dobra, ale cicho bądźcie, bo się zawody zaczynają. –
oznajmił mój kochany tatuś, któremu nie wolno było przeszkadzać, gdy oglądał
jakiekolwiek zawody.
Ja i tak nie przepadałam za skokami, więc postanowiłam z
Tomem pogadać. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Tom puścił mi ze swojego
telefonu swoje piosenki. Spodobały mi się bardzo, zwłaszcza jedna. Powiedział,
że to jest jego najpopularniejsza piosenka i, że stworzył ją dla mojej
biologicznej mamy. Nagle tata krzyknął, że Kuba skacze. Faktycznie. Mimo tego
kasku i gogli poznałam go. Trener machnął jakąś falgą, a on zjechał w dół. Po
chwili był już w powietrzu. Trzymałam za niego kciuki. Wylądował i było widać,
że się cieszy.
- Tato, jak oceniasz skok?
- Skok oceniam na bardzo dobry. Przeskoczył punkt K, noty też
dobre.
- To dobrze, bo ja się nie znam. Teraz mam dla ciebie drugą
prośbę. Zawołaj mnie jak skakać będzie Maciek. – i pocałowałam go w policzek.
I poszłam do Toma, aby dokończyć rozmowę, lecz po dłuższej
chwili skakał Maciek. Po jego skoku tata nic nie powiedział tylko zaczął
gwizdać.
- O co tym razem chodzi? – spytałam się nie wiedząc nic.
- Odległość fantastczna, noty genialne, a on się nie cieszy.
Ma chyba jakąś zaniżoną samoocenę.
- Oj tatuś, tatuś. – westchnęłam tylko. – Tom, chodź do nas.
Razem to obejrzymy. – zawołałam go.
Razem oglądaliśmy serię finałową. Tata mi niektóre rzeczy
powyjaśniał, a ja powtórzyłam to wszystko Tomowi. Na belce zasiadł Kuba.
Skoczył teraz krócej, bo aż tylko 116,5 metra, a noty były troszkę niższe. Jako
przedostatni skakał Maciek. Skoczył o metr dalej czyli 132,5 metra, a noty były
prawie takie same. Maciek ciesząc się ze swojego skoku prawie upadł, ale się
podniósł. Tata powiedział, że to już było za linią upadku. Po nim był już tylko
Kamil. Wszyscy czekali na jego skok. Jednak zabrakło 0,9 punktu, aby wygrał.
Tata cieszył się jak opentany. Nie wiedziałam czemu. W sumie ja też się
cieszyłam. Na szczęście mama była bardziej spokojna i zaprosiła nas wszystkich
na kolację. Po zjedzeniu kolacji wzięłam psa i poszłam na górę. Zajęłam się
psem. Dałam mu karmę i wodę, a że nie miałam z kim gadać, to zaczęłam gadać z
Kulką. O wpół do dziewiątej stwierdziłam, że zajrzę na skype’a. Na szczęsie
dostępna była Majka, więc połączyłam się z nią.
- No hej. Co tam, już imprezowaliście? – spytałam się jej.
- Wiesz, że bez ciebie nie ma imprezy. – zaczęła się śmiać.
- Bardzo śmieszne, bardzo. A tak w ogóle to mogłabyś zawołać
Kubę.
- Łucja! – wydarła się moja siostra. – Idź po Kubę. – powiedziała
do Łucji i już po chwili był Kuba.
- Hej kotek. Wróciłaś już? – spytał się troskliwie.
- Tak, patrz co przywiozłam. – i pokazałam mu Kulkę.
- Pies? – nie krył zdziwenia.
- Zawsze chciałam mieć psa, a po za tym to jest sunia i wabi
się Kulka.
- Wspaniale.
- A ja chciałabym ci pogratulować dzisiejszych skoków.
- Dzięki, ale to nie mnie się należą gratulacje.
- Maćkowi jutro pogratuluję. – powiedziałam to i się
uśmiechnęłam.
Długo jeszcze gadaliśmy. Rozłączyłam się o 22:00, poszłam do
łazienki i przygotowałam się do spania. Usiadłam w łóżku, ale nie mogłam usnąć.
Zapaliłam sobie lampkę z szafki nocnej i zaczęłam czytać książkę. Senna stałam
się około 23:00, więc postanowiłam pójść spać.
____________________________________________________________
Witam Was! Tak jak obiecałam dodaję nowy rozdział. Mam nadzieję, że się podoba. Dopiero teraz odkryłam, że biologiczna mama Natalii ma na nazwisko Krause. Dziwne jest to, że w mojej rodzinie też jest takie nazwisko. Zbieg okoliczności? Mam pytanie. Chcecie, aby każdy dzień był pisany oczami Natalii i Kuby? Czekam na Wasze opinie. Następny rozdział pojawi się za tydzień. Pozdrawiam ;)